Jeden z filmów-symboli lat '80. Najbardziej ikonicznych produkcji tamtej dekady.
Mityczny posłaniec bogów, symbol osiągnięcia niebotycznych wyżyn, zwiastun nadchodzącej wiosny...
Film biograficzny „z życia” księżnej Diany? Nic bardziej mylnego.
Spór Jerozolimy z Compostelą?
Felieton niby futbolowy, ale w myśl starej, dobrej zasady "przy muzyce o sporcie".
Czyli jak się kończy uwspółcześnianie na siłę…
A my? Powoli chyba też już „zmartwychwstajemy”. Coraz więcej wędrujemy…
Bo co tu więcej można napisać?
Tytuł dobry. Chwytliwy. Więc „kradnę” go do siebie.
Czy warto do niego wrócić? Obawiam się, że nie. A jednak napisać o nim trzeba. Choć było to jedno z moich największych kinowych rozczarowań.