Jeżeli Ślązok chce powiedzieć o kimś, że jest jakiś taki inny, dość dziwny czy niegroźnie dziwny, zwariowany, trochę śmieszny albo wesołkowaty, to mówi: „Tyś je tako konda z Lipin!”.
Na Śląsku wszystko jest inaksze: „kibel” to nie jakaś tam ubikacja, ale „wiadro”, „kluski” to nie makaron – ale regionalna potrawa z kartofli, natomiast na Pana Boga mówi się „Ponboczek”.
Moja babcia powiedziała kiedyś, że małe dzieci i starzy ludzie są „po jednych pijondzach”, czyli są bardzo podobni.
Wprawdzie stara śląska pieśniczka mówi: „Dzieweczko ze Śląska, na trzewiczku wstążka…”, jednak na co dzień, a nawet i w niedziele, większość Ślązoków chodziła dawniej po bosoku.
Moja babcia nie przeliczała wartości pieniądza na dolary czy franki szwajcarskie w złocie, ale na żymły, czyli bułki.
Wśród pielgrzymów, którzy na przestrzeni wieków odwiedzili piekarskie sanktuarium, znalazła się godna uwagi postać XIX-wiecznego biskupa wrocławskiego Melchiora Diepenbrocka.
Piękna chrześcijańska tradycja uznaje św. Weronikę za patronkę fotografów. Ale to nas chyba nie dziwi. To przecież ona miała obetrzeć twarz Chrystusowi umęczonemu podczas drogi na Golgotę.
Ewangeliści opowiadają o dwóch biblijnych Łazarzach. Najpierw u św. Łukasza w 16 rozdziale czytamy przypowieść o bogaczu i owrzodzonym żebraku Łazarzu, który mimo choroby i licznych cierpień poszedł po śmierci do nieba. Natomiast drugi Łazarz nie był już tylko przykładem z przypowieści, ale osobą historyczną.
Zdjęcia ze śląskich albumów przypominają, że tradycyjna śląska rodzina była liczna. Rodziło się w niej dużo dzieci.
Na każdego z nas czeka śmiertka. Trzeba jednak mieć nadzieję i o to się modlić, żeby ta śmiertka nie była Ślązoczką, a yno kaj ze Lublina. A czymu?