Całe rodziny, zakochani, osoby samotne… Jest coś chwytającego za serce w tych relacjach.
Wątpliwości i pojawiające się pytania niekoniecznie muszą prowadzić poszukującego na manowce. Dzięki nim odkrywamy sens i głębię tego, co na początku wydawało się dziwactwem i czarną magią.
Czymże jest płonąca lampa bez pamięci o przyszłości? Tylko pustym znakiem? Czy może rechotem zagłuszającym lęk przed bliżej nie znanym?
Obserwując jak Synod zmagał się z wyzwaniami, przed którymi stoi współczesna rodzina nie możemy ograniczyć się do kontrowersyjnych punktów relacji końcowej.
Tyle lat pracy w mediach i ciągle zapominam, że tytuł musi prowokować. Niekoniecznie do myślenia.
Paradoks każdego czasu. Im trudniejszy, z tym większą intensywnością człowiek szuka głębi, mocnego oparcia w wierze.
Ewangelii nie można postrzegać w kategoriach produktu do sprzedania. Bo stąd już tylko krok do wizerunkowej klapy.
Obserwując debaty i spory coraz mniej dziwię się radykalizmowi młodych. Tych spod różnych znaków, bardziej na prawo.
W kościele ciągle za dużo jest specjalistów od nakładania szminki. Brakuje specjalistów od zmywania makijażu.
Może nie brak czasu jest problemem, ale umiejętne z niego korzystanie?