Zapraszamy czytelników "Gościa Niedzielnego" do bardzo osobistej wędrówki z krzyżem na plecach, którą przygotował ks. Bartosz Kasprzyszak.
W Henrykowie zakończyły się rekolekcje dla gimnazjalistów.
Będę kochał mimo wszystko, mimo że czuję w sercu potworną samotność i niewdzięczność. Nie odejdę, nie zdezerteruję, bo tego uczył mnie Mistrz z Nazaretu.
Bóg jest czuły, dlatego każdy sakrament to Jego otwarte ramiona gotowe przytulić, a przez to dać siłę do trwania.
Śmierć fascynuje, bo zawsze odsłania prawdę o ludziach. Wtedy już nic się nie ugra. Zbyt potężny to bodziec. Niby też wiemy, że odchodzimy z dnia na dzień, a jednak rozsiadamy się na tej ziemi. Żyjemy tak, jakby śmierci nie było.
Dla nas, chrześcijan, pamiętających słowa Mistrza, że "wystarczy podać kubek do picia, żeby odebrać swoją nagrodę", każda okazja jest dobra, żeby z odwagą pomagać potrzebującemu.
Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, co czuła Maryja w czasie Drogi Krzyżowej. Mimo wszystko chciała być, bo miłość to zawsze obecność.
Nie ma idealnych rodziców. Wielu z nich też zostało poranionych w przeszłości. Nie nauczono ich kochać, ale Bóg postanowił, aby to dzieci respektowały czwarte przykazanie. Być może dopuszcza czasem takie relacje w rodzinie, aby dzięki nim nauczyć nas miłości bezwarunkowej.
Cierpienie innych zawsze nas przerasta. Chcemy pomóc, a czasami pogarszamy czyjeś samopoczucie nierozważnymi tekstami: "będzie dobrze", "dasz radę". Za bardzo się rozgadaliśmy w tym XXI wieku.
Bóg, który "przechowuje łzy nasze w bukłaku" sam nieraz płakał. Jasne, nigdy nie ograniczał się tylko do emocji, ale jestem przekonany, że był niesamowicie wrażliwym mężczyzną i widok zapłakanych kobiet poruszał Jego serce.