Dziś wraca tamten, sprzed wieków mechanizm: każdy deklaruje chęć naprawy Kościoła. Dlatego trzeba być uważnym obserwatorem owych dysput i polemik.
Gdzie zaczyna się dobro? Nie pytam o lokalizację przestrzenną.
Zaraz, zaraz! Przecież cisza wyborcza. Wiem, nie naruszę jej ani jednym słowem. To ma być refleksja metawyborcza. Sięgająca w moich wspomnieniach dzieciństwa.
Dobra przypadkowego nie ma. Owszem, może zaistnieć czyn, który dobre skutki wywiera.
Za mało uśmiechu wokół nas. Ale jak uśmiechać się w kolejce do lekarza, która jak zwykle dużo za długa? Jak uśmiechać się, gdy emerytura rozeszła się w dwa tygodnie?
Uśmiech jest okazaniem serdeczności, jest reakcją na jakieś dobro, na życzliwość. A dlaczego nie miałby być sposobem, by serdeczność wywołać, by dobre słowo albo czyn sprowokować, by życzliwość obudzić?
Miara dobra, ale nigdy w jakimkolwiek odniesieniu do zła. A zatem, na czym polega miara dobra? Na intensywności istnienia.
Jeśli my, frontowi duszpasterze i przełożeni Kościoła, nie zdołamy przeskoczyć dotychczasowych schematów – zaprzepaścimy wiele spraw.
Nie chcę twoim parafianom odpowiadać na pytania, które my stawialiśmy 50 lat temu. A problemów i pytań, z którymi oni przychodzą albo nie rozumiemy, ani nawet nie podejrzewamy, o co pyta dzisiejszy człowiek.