Muszę przyznać, że trzy lata temu, zaraz po katastrofie smoleńskiej, dałem się ponieść emocjom. A emocje, jak wiadomo, są złym doradcą.
Niby każdy wie, że tylko rodzice mają prawo do wychowywania swoich dzieci i nikt nie może im w tym przeszkodzić.
To jest najmniej widowiskowa katastrofa. Świat się wali, a nikt specjalnie nie krzyczy. Bo ta katastrofa jest słabo widoczna i przez to taka groźna.
Z rozwoju sytuacji demograficznej na Opolszczyźnie cieszyć się mogą tylko skrajni i dogmatyczni ekolodzy.
Żeby wszystko było jasne – pójdę na wybory i zagłosuję. Do tego też zachęcam Szanownych Czytelników. Zagłosuję, ale bez szczególnego entuzjazmu. I wcale nie odbierają mi go kiepscy kandydaci, niemrawa kampania wyborcza czy powszechnie obowiązująca moda na niechęć do polityków.
Najpowszechniejszą bodaj reakcją na to, co Rosja zrobiła z Krymem, jest zdziwienie.
Jedną rzeczą jest wierzyć w to, że tak jak zmartwychwstał Jezus, tak i my kiedyś zmartwychwstaniemy i będziemy żyć wiecznie.
W powszechnym przekonaniu kraje takie jak Dania czy Szwecja uchodzą za krainę szczęśliwości.
Co tydzień, mając napisać te parę zdań wstępu, stoję przed poważnym dylematem – czy szklanka jest do połowy pełna, czy do połowy pusta.
O książce Johna L. Allena „Globalna wojna z chrześcijanami” pisaliśmy już, gdy była dostępna w języku angielskim.