To już nie są żarty
Niestety, mam wrażenie, że wciąż nie zdajemy sobie sprawy z powagi sytuacji. Jako Kościół, przypominamy łódź bezsilnie dryfującą na otwartym morzu z biegającymi po pokładzie marynarzami, którzy próbują złapać wiatr Ducha Świętego w zmurszałe ze starości żagle i grupą biernych pasażerów nostalgicznie przyglądających się, jak w oddali nikną im sprzed oczu inne łodzie – motorowe. I nie chodzi wcale o to, że nie wiemy dokąd płynąć, lub że brakuje nam sternika. Problem w tym, że Bóg może być dziś paliwem dla naszego silnika, a my wciąż uparcie wolimy posługiwać się wiosłami.