Zaczytany we wspomnieniach księdza profesora Zygmunta Zielińskiego co jakiś czas robię wielkie oczy.
Od starożytności trzy profesje cieszyły się szczególnymi względami i szacunkiem. Ba – nazywano je faktycznie professiones, a przed ich podjęciem składało się publiczną przysięgę (professio, stąd nazwa).
O Matce Bożej w Tatrach mówi się, że patronuje szczęśliwym powrotom. W kaplicy na Wiktorówkach ta prawda nabiera duchowego wymiaru. Nawet największy grzesznik może przecież kiedyś… powrócić.
W sobotnie przedpołudnie pod jednym z peronów dworca kolejowego. Młody, bardzo młody ksiądz – czarna sutanna, czarna maseczka, czarna walizka.
Mały skrawek papirusu datowany na 250 rok po narodzeniu Chrystusa zawiera zapis modlitwy: „Pod opiekę Twojego miłosierdzia uciekamy się, o Bogarodzico”.
To było tak: Izraelici walczyli z Filistynami. I przegrali. Postanowili zatem sprowadzić na pole bitwy Arkę Przymierza, żeby ich strzegła.
Postrzegając stan większości mediów (nie tylko polskich) jako opłakany, przewijam w internecie kolejne tytuły w poszukiwaniu czegoś wartościowego.
Powtórne zawarcie małżeństwa w Kościele wydaje się mocno podejrzane. Jak to jest, pytają niektórzy, istnieją rozwody kościelne czy nie istnieją? Czy Kościół odchodzi od nauki o nierozerwalności małżeństwa?
Dawno, dawno temu, żeby podkreślić, iż mówi się prawdę, używało się słów: „Jak babcię kocham!”.
Każda historia miłości ma swoje meandry. Jak i każda historia człowieka obdarowanego łaską, który pomimo głębokiej wiary w zrządzenia Boże szuka jednak własnych ścieżek.