Kraków, około godz. 17.00. Dzwoni telefon Pawła Wełmińskiego. - Zawaliło się... Są martwi… Przyjedź… - mówi jego ojciec Zbigniew.
Ratownicy szli w pięciu. Z maskami na twarzach, w ukropie ponad 40 stopni, dotarli do wąskiego przejścia. Latarkami wyłowili z mroku postacie dwóch mężczyzn.
O Piekarach jako sercu całego Śląska, jego pracowitym i szlachetnym ludzie oraz odpowiedzialności w życiu społecznym mówili biskupi na kalwaryjskim wzgórzu.
Nikt nie słyszał pierwszych odgłosów zapowiadających tragedię. Potem słychać było huk. To była największa katastrofa budowlana w historii Polski.