Chorzy odzyskują zdrowie. Kobiety katujące się po doświadczeniu aborcji słyszą, że ich dzieci modlą się właśnie za swe mamy. Demony wychodzą z wielkim rykiem. To, co zobaczyłem, przerosło moje najśmielsze oczekiwania.
Na dłuższą chwilę zatrzymałem się przy płaszczu. W miejscu ostatniej warty znakomitego architekta i rzeźbiarza, o którym od stu lat nie bez powodu mawia się „wileński święty Marcin”.
Fenomen. Bez dwóch zdań. Zapełniają sale koncertowe, przekazują ze sceny ogień. Wykrzykują: „Wiara czyni cuda!”, bo wielokrotnie dotykali tej rzeczywistości. Pisząc o TGD, mam tylko jedno „ale”: Alleluja!
Spotkaliście kiedyś takich ludzi? Ja kilkukrotnie. „Ich twarz promieniała na skutek rozmowy z Panem”.
„Jeszcze nie umarłem”. Dobrze zapamiętałem to zdanie.
Franciszkanin ucałował moje stopy. Jego pokora kompletnie mnie rozbroiła. Rozumiałem krzyk Piotra: „Nigdy nie będziesz mi nóg umywał!”.
Gdyby Bóg dbał tylko o nasze doczesne potrzeby, byłby urzędnikiem z MOPS-u, nie ojcem.
Najgorszym stanem dla Kościoła byłoby familiarne poklepywanie po ramieniu z nieodłącznym: „Fajni jesteście”.
Zanim zaczniesz żonglować warczącymi słowami o Żydach, którzy nie przyjęli Jezusa, pomyśl, jak czułbyś się, gdyby ktoś w czasie bezksiężycowej nocy zaświecił ci w oczy latarką?
Konający Badeni zapytał przeora: „Chcę być posłuszny. Czy mogę już odejść?”, a potem westchnął: „Dziś wieczorem nastąpią zaślubiny… Wszystko przygotowane… Idę tańczyć”. I poszedł.