Dwadzieścia minut rozmawialiśmy przez telefon, a on mi dał tylko trzy razy coś wtrącić – skarży się dziewczyna na gadatliwego kolegę. Cóż powiedzieć? Nikt nie lubi tasiemcowych tyrad. A Pan Bóg?
Wydarzenia ostatnich dni pokazały, że pojęcie dobra wspólnego jest naszym politykom obce. Ważniejszy jest interes partii.
Spotkania bywają różne. Oficjalne i jak najbardziej prywatne. Uroczyste i zupełnie zwyczajne. Trzeba się do nich przygotowywać albo i nie. A na spotkanie z Bogiem w modlitwie?
Modlitwa niewiele mi daje – skarżą się niektórzy. Albo mawiają, że do modlitwy muszą mieć nastrój. I najlepiej im modlić się na łonie przyrody. Dlatego szerokim łukiem omijają niedzielną Mszę. I wszelkie wspólne nabożeństwa. Głupi. Bo to nie tak.
Uproszczona prezentacja problemów i rozwiązań, szukanie kozłów ofiarnych i zinstrumentalizowane rozróżnienie między „my” i „oni”. To zdaniem biskupów Europy objawy populizmu, który zagraża dzisiejszej Europie.
W Belgii pojawił się pomysł, by z kalendarza wyrzucić wszystkie - przypadające poza niedzielą - święta chrześcijańskie. Ocalałoby tylko Boże Narodzenie.
Gdy Benedykt XVI zdjął ekskomuniki z wyświęconych bez zgody jego poprzednika biskupów – lefebrystów i zapowiedział dialog z tym środowiskiem wydawało się niektórym, że ekumenizm pójdzie w odstawkę. Tak się nie stało.
Co ma chrześcijaństwo wspólnego z buddyzmem? Niewiele. Trudno jednak nie zauważyć, jak w kwestii podejścia do ziemskich pożądań te religie są sobie bliskie.
Gdzie dwóch się przepycha, tam… trudno powiedzieć, kto zaczął i kto mocniej uderzył. Ale czasem trzeba. Bo nie zawsze chodzi o zabawę dzieci w piaskownicy.
Chrześcijanie mają wręcz obowiązek w ważnych dla swego kraju sprawach zabierać głos. Czy się to komu podoba, czy nie.