Egipska bogini będąca personifikacją jednej z gwiazd widniejących na nieboskłonie.
Było o tym patronie głośno w ubiegłym roku. Oj było...
Czyli czego to człowiek nie znajdzie w internecie…
To właśnie ten, wyreżyserowany przez Franka Caprę obraz, zapisał się złotymi zgłoskami w dziejach kinematografii.
Czyli familijny Nicolas Cage.
Ludzie, tylko spokojnie!
Kino wojenne? Teoretycznie. Bo to przecież film znacznie wykraczający poza ramy tego popularnego gatunku.
Bo trochę jakby podróż w czasie. Powrót do przeszłości, której niby już nie ma, ale jednak trochę jest. Bo co jakiś czas wraca, ale… po kolei.
Coś jak „Hej kolęda, kolęda”? Ano nie do końca.
Czyli druga strona medalu wg. Clinta Eastwooda.