Być może ktoś nazwie mnie dinozaurem. Mimo to, pisząc i mówiąc o Wielkim Poście, wolę posługiwać się językiem tradycyjnym.
Kto tam? Wariat? Nie, Kościół w mojej skromnej osobie.
Przeżywanie religijności w dużych grupach daje poczucie siły. Ale by poczuć się w domu potrzebna jest mała wspólnota.
„Zbudź się, o śpiący, i powstań z martwych, a zajaśnieje ci Chrystus.” Czyż może być lepsze miejsce do rozpoczęcia prowadzącej do domu drogi siedmiu kroków?
Kościół, widziany z perspektywy pierwszego listu, nie jest miejscem, gdzie można schronić się przed pytaniami, ocalić swoją tożsamość za cenę izolacji...
Co zrobić, by rezygnując z pewnych oczywistych form i działań nie stracić tych, do których nowa ewangelizacja jest skierowana?
Nigdy nie odnosiłem wrażenia, że mam do czynienia ze zgorzkniałymi kobietami, przytłoczonymi ciężarem niepojętych decyzji przełożonych.
Niech ksiądz przyspieszy, bo dzieci już przysypiają, a tak bardzo czekają na swoje trzy minuty.
Wystarczy odrobina dobrej woli i zaufania.
Infantylizacja liturgii skutkuje infantylizacją wiary.