I wszystko jasne? Szkoda tylko, że takie – nomen omen – kiepskie…
Czyli film obyczajowy. Nie brzmi to zbyt dobrze, prawda?
Co mają ze sobą wspólnego, poza tytułem tego felietonu? Już wyjaśniam.
Wariacja - słowo-klucz do zrozumienia najnowszego filmu Davida O. Russella.
Ważne jest nie to, jak daleko się podróżuje, ale „jak bardzo jest się żywym”. Bądź odkrywcą „własnych strumieni i oceanów” (…) Kolumbem myśli, a nie handlu czy imperialnych ambicji…
No tośmy się jakoś doczołgali do tych wakacji. Może i z plikiem kolejnych recept i skierowań, ale co tam.
Lubiane przez widzów, hołubione przez krytyków. Czyli jeden z tych filmów braci Coen, które od lat cieszą się największym uznaniem.
Czyli jeden z tych filmów – obok np. „Obywatela Kane”, czy „Ojca chrzestnego”, które najczęściej lądują w pierwszych piątkach, czy dziesiątkach najważniejszych tytułów w całej historii kinematografii.
Blisko, coraz bliżej. Co widać, słychać i czuć.
Kiedy w 1993 roku film ten wchodził na ekrany, wydawało się, że kino może już wszystko.