Nie da rady. Jakbym tego tematu nie próbował ugryźć, znosi mnie felietonowo na inne strony.
Czyli kino katastroficzne bez katastrofy. Bo przecież się udało. Samolot wylądował, bezpiecznie wodował i, co ciekawe, tu dopiero zaczyna się film.
Czyli być lobbystą. Jak to właściwie jest?
Coś jak te freak fighty, walki „celebrytów”, tylko że… do czytania?
Czyli dreszczowiec jak się patrzy. A przy tym film znacząco poszerzający ramy gatunku. Mówiący o czymś innym. Ważniejszym. O czym?
Tak mi się jakoś skojarzyło. Przypomniało.
Chyba najlepszy, jak dotąd, film Macieja Pieprzycy. Najbardziej poruszający i na bardzo ważny temat.
Czyli powrót do klasyki. I to podwójny.
Ejtisowym, jak to się teraz modnie mówi na lata ’80. Znowu tam „wylądowałem”.
I jedna z ostatnich prób nakręcenia filmowego eposu? Kina epickiego?